Jak to w życiu bywa, leciałam sobie pierwszy raz w życiu do USA i przyszło mi na myśl, że nie pamiętam dokładnie, kiedy wynaleziono latanie. Przecież w sumie to braciom Wright (imiona w tym momencie nieznane) zawdzięczam fakt, że muszę się pakować średnio co miesiąc i lecieć w nieznane.
Tydzień później jestem w Waszyngtonie, wybieramy z nowo poznanymi znajomymi muzeum, wybór pada na National Air and Space Museum. Ku naszemu zdziwieniu wstęp darmowy, oprowadzenie z przewodnikiem również (później okazało się to regułą w stolicy USA). No więc, zaczynamy zwiedzanie połączone z nauką i oto pierwszy eksponat:
Pierwszy na świecie samolot
Tak, ten jeden prawdziwy, który 17. grudnia 1903 roku przeleciał ok. 37 metrów (dumniej brzmi 120 stóp) z Orvillem na "pokładzie". Samolot funkcjonował cały jeden dzień, po czwartym locie porwał go wiatr i się rozbił. Poskładany, spoczywa w muzeum w Waszyngtonie i zachwyca, na serio zachwyca:) Szczerze, nie mogłam się napatrzeć. W samolocie brakuje tylko jednego kawałka - Neil Armstrong zabrał odłamek drewna z tego samolotu na Księżyc - drewienko można zobaczyć w gablotce, z certyfikatem podpisanym przez pana Armstronga. Jakież to amerykańskie;)
Samolot wywarł tak mocne wrażenie, ze zasłużył na wpis indywidualny:) Reszta przygód Justyny za oceanem już wkrótce!
Historia lotnictwa zatoczyła wielkie podniebne, a wręcz przyziemne, koło. Tylko czekać, aż do eksponatów National Air and Space Museum dołączą Dreamlinery :P
OdpowiedzUsuń