poniedziałek, 25 lutego 2013

Orville i Wilbur

Nic dziwnego, że bracia Wright są znani jako bracia Wright, skoro mieli na imię Orville i Wilbur. Sprawa miałaby się zupełnie inaczej, gdyby byli Johnem i Kevinem albo Paulem i Peterem. No cóż, nie napiszemy historii jeszcze raz, niech będzie im Orville i Wilbur.
Jak to w życiu bywa, leciałam sobie pierwszy raz w życiu do USA i przyszło mi na myśl, że nie pamiętam dokładnie, kiedy wynaleziono latanie. Przecież w sumie to braciom Wright (imiona w tym momencie nieznane) zawdzięczam fakt, że muszę się pakować średnio co miesiąc i lecieć w nieznane.
Tydzień później jestem w Waszyngtonie, wybieramy z nowo poznanymi znajomymi muzeum, wybór pada na National Air and Space Museum. Ku naszemu zdziwieniu wstęp darmowy, oprowadzenie z przewodnikiem również (później okazało się to regułą w stolicy USA). No więc, zaczynamy zwiedzanie połączone z nauką i oto pierwszy eksponat:

 Pierwszy na świecie samolot

Tak, ten jeden prawdziwy, który 17. grudnia 1903 roku przeleciał ok. 37 metrów  (dumniej brzmi 120 stóp) z Orvillem na "pokładzie". Samolot funkcjonował cały jeden dzień, po czwartym locie porwał go wiatr i się rozbił. Poskładany, spoczywa w muzeum w Waszyngtonie i zachwyca, na serio zachwyca:) Szczerze, nie mogłam się napatrzeć. W samolocie brakuje tylko jednego kawałka - Neil Armstrong zabrał odłamek drewna z tego samolotu na Księżyc - drewienko można zobaczyć w gablotce, z certyfikatem podpisanym przez pana Armstronga. Jakież to amerykańskie;)

Samolot wywarł tak mocne wrażenie, ze zasłużył na wpis indywidualny:) Reszta przygód Justyny za oceanem już wkrótce!


wtorek, 12 lutego 2013

DC

No i wylądowałam w USA. I to nie byle gdzie w USA, tylko na pograniczu Ohio i Kentucky. Jak wiadomo każda amerykańska przygoda powinna się zacząć właśnie tutaj - w Cincinnati;) Ale nie o Cincinnati dzisiaj chcę opowiedzieć, ale o Waszyngtonie. Odwiedziłam stolicę w pierwszy weekend lutego, i była to bardzo udana wycieczka. Pomimo zimna udało mi się przejść całą trasę The Mall, pomimo że to nie jest centrum handlowe;) Jest to pas zieleni, przy którym znajdują się najciekawsze muzea i najważniejsze pomniki. Ale od początku... żeby żadnemu turyście się nie pomyliło, gdzie właśnie wylądował i żadnemu Amerykaninowi nie spadło ani odrobinę poczucie dumy narodowej, lotnisko funduje przypomnienie, tudzież bodziec patriotyczny:


Po dotarciu do hotelu i odświeżeniu byłam gotowa na herbatkę u Obamów. Michelle i Barack okazali się przemiłą parą. Mimo sprzeciwów pierwszej pary, ochrona nie pozwoliła robić zdjęć.... Mam więc tylko takie, na jakie może pozwolić sobie szary turysta:

Z Białego Domu już niedaleko do kolejnych atrakcji. Trzeba tylko minąć najbrzydszy budynek świata, w którym pracuje cała (lub część?) administracja Białego Domu.

Bleh...

Potem już jest tylko ładnie:)
W oddali Monument Waszyngtona. Na pierwszym planie basen, przez który Jenny biegła do Forresta podczas jego przemowy po powrocie z wojny;)

Pomnik Lincolna. To jest właśnie Ameryka. Nie wystarczy, żeby taki Lincoln dostał ogromny, 6-metrowy pomnik. O nie, nie. Trzeba ten pomnik obudować czymś na kształt greckiej świątyni. Inaczej się nie liczy;) Poniżej zdjęcia nocą


To zdjęcie było okupione upomnieniem przez ochroniarzy, że nocą nie wolno wchodzić,
bo schody są śliskie...

Lincoln i jego świątynia za dnia.

Kolejny bohater narodowy i kolejny pomnik wcale nie na wyrost:

Thomas Jefferson.


Nie wiedzieć czemu, Roosevelta i Kinga pozostawiono bez świątyni...

Spacer piękny, na wiosnę okolica musi robić podwójne wrażenie, bo posadzone w okolicy pomnika Jeffersona drzewa wiśniowe przepięknie kwitną. Może jeszcze DC odwiedzę, bo oferta muzeów jest niesamowita. Ale o tym w kolejnym poście.

poniedziałek, 11 lutego 2013

Zaległości

Ostatnia wycieczka w Nowej Zelandii - Wanaka



Batman żyje i ukrywa się w Nowej Zelandii;)

Szwajcaria.

Kilka zdjęć z Genewy. I ważna informacja - Genewa wcale nie jest ładna! Miasto ma bardzo dobry PR, ale w rzeczywostości rozczarowuje.

Na mulach.

Jesiennie.



Niestety nie udało mi się ustrzec przed czekoladkami.



Recepcja roku 2012;)

Paryż.

Grudniowe opalanie w Paryżu.


Raj na Ziemii.

Tak, istnieje:) I nie trzeba po niego jechać aż do Nowej Zelandii. Wystarczy do Hiszpanii, niedaleko Girony. Mieści się tam zamek Le Mas Sant Joan - miejsce tak spokojne, że wręcz błogie. Od samego przebywania tam człowiekowi robi się dobrze na duszy, wszystkie troski znikają. Nie wiem jak to działa, ale działa. Spędziłam tam tylko dwa dni, ale wypoczęłam za tydzień. Rewelacja.







Lunch na świeżym powietrzu. W styczniu!

No i oczywiście morze jest o krótką przejażdżkę rowerem.