Po dotarciu do hotelu i odświeżeniu byłam gotowa na herbatkę u Obamów. Michelle i Barack okazali się przemiłą parą. Mimo sprzeciwów pierwszej pary, ochrona nie pozwoliła robić zdjęć.... Mam więc tylko takie, na jakie może pozwolić sobie szary turysta:
Z Białego Domu już niedaleko do kolejnych atrakcji. Trzeba tylko minąć najbrzydszy budynek świata, w którym pracuje cała (lub część?) administracja Białego Domu.
Bleh...
Potem już jest tylko ładnie:)
W oddali Monument Waszyngtona. Na pierwszym planie basen, przez który Jenny biegła do Forresta podczas jego przemowy po powrocie z wojny;)
Pomnik Lincolna. To jest właśnie Ameryka. Nie wystarczy, żeby taki Lincoln dostał ogromny, 6-metrowy pomnik. O nie, nie. Trzeba ten pomnik obudować czymś na kształt greckiej świątyni. Inaczej się nie liczy;) Poniżej zdjęcia nocą
To zdjęcie było okupione upomnieniem przez ochroniarzy, że nocą nie wolno wchodzić,
bo schody są śliskie...
Kolejny bohater narodowy i kolejny pomnik wcale nie na wyrost:
Thomas Jefferson.
Nie wiedzieć czemu, Roosevelta i Kinga pozostawiono bez świątyni...
Spacer piękny, na wiosnę okolica musi robić podwójne wrażenie, bo posadzone w okolicy pomnika Jeffersona drzewa wiśniowe przepięknie kwitną. Może jeszcze DC odwiedzę, bo oferta muzeów jest niesamowita. Ale o tym w kolejnym poście.
Podobno od ostatnich wyborów prezydenckich zamiast Białego Domu jest Czarny Barak. Baaaadumtssss!
OdpowiedzUsuń