Przede mną kolejna daleka podróż, do Cincinatti, USA, ale zanim to, mam silne postanowienie nadrobienia zaległości. Oto część pierwsza:
QUEENSTOWN, NZ
Po deszczowym dniu w Christchurch, wyruszyliśmy do centrum atrakcji podnoszących poziom adrenaliny - Queenstown - miasta, w którym jeśli nie skaczesz na bungy, nie latasz na paralotni czy nie spływasz z zawrotną prędkością kanionem, czujesz się jakoś dziwnie... Już sam lot zapowiadał piękną pogodę, a przez to i możliwość skorzystania z powyższych atrakcji. Zaraz po zameldowaniu się w hostelu, wyruszyliśmy na wzgórze, z którego ja zleciałam na lotni, kolega na paralotni. Wrażenia były niesamowite!!
Dowód na to, że zdjęcie w tle blog nie jest przypadkowe;)
Hostel Czarna Owca
Wioząc as na miejsce, intstruktor zapytał:
co właściwie skłoniło Was do tego, żeby skoczyć z góry z nieznajomym właśnie dzisiaj?
Hmm.. do dziś nie za bardzo wiem co odpowiedzieć.
Instruktor składa lotnię
Cała opatulona i gotowa do lotu
Chyba moje najlepsze zdjęcie do tej pory;)
I wylądowali:)
Po tak mocnym uderzeniu na początek, reszta dnia upłynęła spokojnie. Hamburger w podobno najlepszym miejscu na Ziemii i wycieczka gondolą na wzgórze po kolejne piękne widoki:
Słynny Fergburger.
Widoki na jezioro Wakatipu.
Zdjęcia piękne ale z tą lotnią to fotomontaż
OdpowiedzUsuń